Do ,,Bożego ciała” podchodziłem z dużym entuzjazmem. Szczególnie po tym, jak zewsząd pojawiały się głosy, że nowy film Komasy nie został w Gdyni doceniony tak, jak na to zasługiwał. To chyba taka naturalna postawa, że dopinguje się twórcom, o których się mówi, że z jakichś powodów zostali skrzywdzeni. Dużo dobrego o tym filmie już powiedziano, pewnie jeszcze zostanie powiedziane, dlatego skupię się na tym, gdzie w mojej opinii ,,Boże ciało” zawodzi. Muszę się w związku z tym posiłkować spoilerami. Zatem jeżeli ktoś jeszcze filmu nie oglądał, proponuję wrócić do tego tekstu po obejrzeniu filmu.
Film jest dobrze odbierany przez większość krytyków i widzów. Mam jednak wrażenie, że po dość jednostronnym ,,Klerze” Wojciecha Smarzowskiego i wstrząsającym dokumencie braci Sekielskich, ,,Boże ciało” Jana Komasy przyjmowane jest z ulgą. Nie jest to film, w którym jakaś część widzów, mogłaby się czuć nieswojo. Nie u siebie, wykluczona i obrażana. To zdecydowanie zaleta tego filmu.
Są dwie sceny w tym filmie, które tłumaczą ten pozytywny odbiór, któremu towarzyszy wspomniana ulga. ,,Boże ciało” potrafi pokazać w którym punkcie jesteśmy i jacy jesteśmy bez wytykania nikogo, palcami, ale też bez stawiania wyraźnych diagnoz, właściwie można by powiedzieć, że przesłanie jest płynne, niedomówione, nieostre, wyznacza bardzo duży obszar, w którym każdy bez wyjątku może czuć się, jak u siebie w domu. Jeżeli uda się takie granice – wydaje się mówić film – wyznaczyć na zasadach właśnie takiej trochę płynności i nieostrości, wtedy wspólnota jest możliwa do pomyślenia. Nawet wspólnota, którą dzisiaj nie sposób sobie wyobrazić
Nie pije, nie ma dowodów
W jednej z początkowych scen ,,Bożego ciała”, główna postać filmu, Daniel (grany przez Bartosza Bielenia) pomaga wraz z Kościelną nietrzeźwemu i nieprzytomnemu proboszczowi przedostać się do łóżka. Po wszystkim ni to stwierdza, ni to pyta o problemy księdza z alkoholem. Słyszy w odpowiedzi od Kościelnej, granej przez Aleksandrę Konieczną, że ksiądz proboszcz nie pije. Niby zabawne, prawda? Nie pije, a przecież widzimy, że pije.
Niemal identyczna scena ma miejsce wtedy, kiedy mała społeczność stara się ze sobą dogadać w sprawie, która od roku nie daje im spokoju. Danielowi wydaje się, że pomogłyby w tym nowe dowody. Kiedy jednak zwraca się do osoby, która jest w ich posiadaniu i która mu zresztą dopinguje, otrzymuje podobną odpowiedź, jaką usłyszał wcześniej od Kościelnej. Nowych dowodów nie ma. Trzeba pracować nad porozumieniem, nie licząc, że się je wykorzysta. Tak, jakby tych dowodów nie było. Nie ma zabawy w dziennikarskie śledztwo. W efekcie może nie uda się obalić kilku mitów i uprzedzeń, a pomimo tego trzeba podejmować próby, żeby się dogadać.
Innymi słowy – i dla mnie to jest przesłanie filmu – cudu nie będzie, dowody na to, że jedna ze stron sporu, jest moralnie gorsza, a druga moralnie lepsza, nic nie wskórają. Czasami trzeba powiedzieć, że się nie pije, chociaż pije, że nie ma dowodów, pomimo tego, że są dowody. Porozumienie, jeżeli będzie, odbędzie się pomimo dowodów, bez cudu, bez fajerwerków. W jaki sposób? Tego film nie mówi. Na pewno dokona się to poza ogólnodostępnymi kanałami, poza mediami, poza reflektorami, poza politykami, poza oficjalnymi strukturami. Wystarczy, że po jednej i drugiej stronie ujawnią się empatia, wyrozumiałość, przebaczenie, może nawet miłość. Wtedy wszystko jest możliwe. Jedni powiedzą, że to chrześcijański cud, inni, że świecki racjonalizm. Nieważne. Ważne, że wykopane rowy, zostaną zasypane. I w tym widzę ten chrześcijański wymiar filmu, o którym się zresztą przy okazji tego obrazu mówi. Uda się nam, przetrwamy, chociaż trudno powiedzieć, kiedy to się dokona i w jaki sposób.
Film mnie nie zachwycił Jeżeli rzeczywiście Jan Komasa tą produkcją przebił wszystkie pozostałe, to zupełnie innego znaczenia nabiera wypowiedź Wojciecha Marczewskiego, przewodniczącego Rady Programowej festiwalu. Jeżeli ktoś oglądał relacje TVP Kultura z festiwalu w Gdyni, to pamięta, że pierwszego dnia festiwalu Wojciech Marczewski pytany o kondycję polskiego kina, odpowiedział, że brakuje mu filmów wybitnych.
Prawdziwe wydarzenia
Film ,,Boże ciało” inspirowany jest prawdziwymi zdarzeniami, które miały miejsce w jednej z polskich parafii. Pojawia się tam młody chłopak, który podszywa się pod księdza i zastąpił schorowanego proboszcza. Po jakimś czasie prawda wyszła na jaw, sprawa trafiła do sądu, gdzie młody mężczyzna został łagodnie potraktowany. Zupełnie inaczej traktuje go kościół katolicki. Tutaj zostaje ekskomunikowany, a to znaczy, że nie może korzystać z sakramentów, np. z sakramentu ślubu.
Scenariusz Mateusza Pacewicza
Tę historię opisał Mateusz Pacewicz w Gazecie Wyborczej. Potem z pomysłem na film na podstawie tych prawdziwych wydarzeń udał się do Krzysztofa Raka, autora scenariuszy do takich filmów, jak ,,Bogowie”, czy ,,Sztuka kochania. Historia Michaliny Wisłockiej”. O tym spotkaniu Krzysztof Rak opowiadał na konferencji prasowej w Gdyni podczas trwania festiwalu. To była konferencja z udziałem twórców filmu Boże ciało. Z tej relacji wynikało, że Krzysztof Rak przeczytał konspekt, który przyniósł Pacewicz, po czym zakomunikował, że pomysł mu się podoba i chętnie napisze na jego podstawie scenariusz. Okazało się, że Mateusz Pacewicz raczej sam chciałby ten scenariusz napisać z pomocą doświadczonego Krzysztofa Raka i tak przez pewien czas obaj panowie pracowali nad scenariuszem. Następnie przesłali między innymi Janowi Komasie, ten wprowadził sporo uwag, bo jak mówił reżyser na tej samej konferencji, kiedy coś mu się podoba, to poświęca temu sporo czasu. Proponowane zmiany nie zraziły Mateusza Pacewicza, uwagi zostały wprowadzone, Krzysztof Rak ponownie odsyła scenariusz już z poprawkami do Komasy i w ten sposób rodzi się współpraca młodego scenarzysty i reżysera. Zaczynają się przygotowania do filmu. W międzyczasie Jan Komasa przekazuje młodemu Pacewiczowi zarys swojego pomysłu na scenariusz do filmu ,,Sali samobójców. Hejter”, Pacewicz pracuje nad scenariuszem i okazuje się, że film w przyszłym roku ma wejść na ekrany kin.
Warto też dodać, że pierwotnie ,,Boże ciało” kończyło się, jak mówił Jan Komasa w wywiadzie dla portalu Na ekranie – komediowo, słodko, a nawet romantycznie.
Fabuła filmu
O czym jest zatem film. Najogólniej mówiąc 20-letni Daniel, zostaje warunkowo zwolniony z poprawczaka i jedzie do pracy w tartaku. Jak pokazują pierwsze sceny filmu wygląda na człowieka religijnego. Nie wiemy – skąd wzięła się jego religijność, ale widać, ze jest autentyczna. Na miejscu, dokąd przyjeżdża, rezygnuje z pracy w tartaku i przekonuje córkę kościelnej, że jest księdzem. W ten sposób dostaje się do parafii i na drugi dzień okazuje się, że zastąpi proboszcza, który wykorzystuje niespodziewaną wizytę młodego księdza i sam wyjeżdża na leczenie, spowodowane problemami z alkoholem. Daniel nie jest już Danielem, ale księdzem Tomaszem. W miejscowości, w której od teraz będzie pełnił rolę duszpasterską, doszło rok temu do tragedii. W wypadku samochodowym zginęło siedmioro osób. Z jakichś powodów winą obarcza mężczyznę, który również zginął w tym wypadku. W efekcie jego żona zostaje wykluczona oraz napiętnowana. A jednym z przejawów tego wykluczenia jest fakt, ze nie udało się do tej pory pochować prochów mężczyzny na cmentarzu parafialnym. Młody ksiądz Tomasz próbuje rozwiązać ten problem, a na koniec wraca tam skąd przybył, czyli do poprawczaka, ponieważ donosi na niego współtowarzysz z poprawczaka, Pincher.
Warto dodać, że Jan Komasa, mówiąc o tym filmie w wielu wywiadach, podkreśla, że to historia o wykluczeniu, dla której analogią może być katastrofa smoleńska i to, co wydarzyło się w Polsce po jej katastrofie. A także o dość rewolucyjnej religijności, wzorowanej na ewangelicznej rewolucji Chrystusa, która była wymierzona w ówczesny porządek religijny, struktury, który ten porządek stworzył i jego przywódców.
Z tym filmem mam trzy podstawowe problemy. I każdy z nich omówię z osobna.
Przyczyny wykluczenia
Pierwszy mój problem, to sposób, w jaki próbuje się wytłumaczyć przyczyny wykluczenia w tej miejscowości. Dowiadujemy się, że rok temu zderzyły się dwa samochody. W jednym jechał dorosły mężczyzna, który kiedyś miał problemy z alkoholem, ale od trzech lat nie pije. W drugim samochodzie jechało sześcioro młodych osób, o których dowiadujemy się, że zanim wsiedli do samochodu przynajmniej część z nich była pod wpływem alkoholu i narkotyków. W wyniku wypadku wszyscy giną. Z filmu dowiadujemy się, że winą za to wydarzenie został obarczony kierowca, który jechał w pojedynkę. Żona tego mężczyzny nie radzi sobie z atmosferą w tej miejscowości i wyprowadza się gdzieś chyba na obrzeża. W dodatku trzyma w domu prochy zmarłego męża i czeka – za radą proboszcza – aż atmosfera zelżeje, żeby pochować mężczyznę na parafialnym cmentarzu.
Zdaję sobie sprawę, że przy tego rodzaju tragediach, mogą pojawić się niedorzeczne podejrzenia lub próby zrzucenia winy na którąś ze stron. Wydaje się jednak, że jest to możliwe o tyle, jeżeli wcześniej, przed wypadkiem, ta miejscowość była od czasu do czasu niepokojona jakimiś większymi lub mniejszymi wybrykami mężczyzny, którego wini się za śmierć pozostałych. Wypadek wtedy może stać się takim punktem granicznym w życiu wspólnoty, w którym przelewa się czara goryczy, rozum zostaje odłożony na bok, a do głosu dochodzą skrajne emocje. Film próbuje nas przekonać, że jedna ze stron zostaje oskarżona, ale na poziomie faktów nie ma do tego podstaw, a biorąc pod uwagę dotychczasowe relacje, o których jest bardzo skąpo w filmie, nie sposób uznać, że mogły w efekcie być paliwem dla tych skrajnych emocji, które wykluczają jedną z osób, a na domu, w którym mieszka pojawiają się wulgarne słowa pod jej adresem.
Film nie tłumaczy, co takiego się stało, że cała społeczność decyduje się na tak skrajną postawę wobec kobiety, wdowy. Brakuje uwiarygodnienia takiej postawy Oglądając ,,boże ciało” czułem się trochę poza tym konfliktem, nie miałem poczucia, że jest on autentyczny. Gdybym miał najprościej jak mogę powiedzieć co myślę o tak zarysowanym konflikcie w filmie, to powiedziałbym, że jest mocno naciągany. Zdaję sobie sprawę, że widz chcąc nie chcąc, musi zaakceptować taki stan rzeczy. Mnie jednak przez cały film towarzyszyła taka myśl, że brakuje temu wiarygodności i przez cały seans liczyłem na to, że twórcy trzymają coś w zanadrzu, żeby uwiarygodnić tę historię.
Tłum bez twarzy
Niestety nic takiego w tym filmie się nie pojawiło, a dzieje się tak – i to jest mój drugi zarzut – za sprawą tego, w jaki sposób jest przestawiona starszyzna w tym filmie, która – bądź co bądź – doprowadziła do wykluczenia wdowy po mężu, który zginął w wypadku samochodowym. Bo jeżeli – o czym trochę później powiem więcej – młode pokolenie w tym filmie jest przedstawione w miarę wiarygodnie na tle tego konfliktu i widać tam i różnicę zdań, i emocje i różne teorie mniej lub bardziej zgodne z faktami, to już zupełnie jest tego pozbawione starsze pokolenie, które, jak wspomniałem, jest odpowiedzialne za ten konflikt. Poza Lidią, kościelną, graną przez Aleksandrę Konieczną i wdową (rola Barbary Kurzaj), pozostałe osoby tworzą jedynie tło w tym filmie, zresztą dość umowne i osobliwe, spotykające się przy gablocie ze zdjęciami zmarłych osób, rozmodlone, zrozpaczone po utracie swoich dzieci. Otóż wyraźnie czuć, że na poziomie scenariusza nie ma na nich pomysłu. Są w większości bezwolni, niemal niemi, nie reagują na przykład w żaden sposób poza kościelną, kiedy okazuje się, że ksiądz wie o ich hejterskich listach, wysyłanych do wdowy i konfrontuje ich z tą wiedzą. Podobnie w scenie, w której skromny kondukt żałobny przemierza wioskę, przyłączają się dwie osoby, które wcześniej wykluczyły wdowę spośród siebie. Dlaczego? Tego nie wiadomo. Czy tam wykonała się jakaś praca, czy sobie to jakoś wytłumaczyli. Ten proces jest niewidoczny. Nie jest nawet naszkicowany, żadna scena, migawka, jakiś chociaż znak nie sugerują, że coś mogło się tutaj wydarzyć. Nie pada ani jedno zdanie, które mogłoby tę zmianę wytłumaczyć lub przynajmniej dać do zrozumienia, że coś się w tych ludziach zmieniło.
Z filmu wynika, że kompromis, porozumienie jest niemożliwe. Widać to w scenie, w której rozmawiają ze sobą wójt, kościelna, wdowa i ksiądz Tomasz
Pomimo tego prochy męża zostają pochowane w ziemi, na cmentarzu parafialnym. Znowu cała niemal społeczność jest tłem dla tego, co robi odważny ksiądz, nie wiadomo, co myślą, co mówią, czy to ich w jakimkolwiek stopniu obchodzi. Jaki jest ich stosunek. Nic na ten temat nie wiadomo. A są to sceny kluczowe dla tego wątku i dla tej małej społeczności. Oczywiście można by uznać, że wcześniejsza konfrontacja, w której ksiądz i Eliza wręczają tej grupie osób listy z hejtem, wysyłane do wdowy, budzą w nich jakieś ludzkie odruchy. Można by uznać, że tak rzeczywiście jest, gdyby w jakikolwiek sposób, to starsze pokolenie w tym filmie zyskało jakąś twarz, zostało w jakikolwiek sposób chociaż naszkicowane. Ale tak nie jest. Niemal zawsze, kiedy się pojawiają, są w grupie, z której nikt i w żaden sposób się nie wyróżnia. To taka niema twarz tłumu. Nie jest w żaden sposób zniuansowana, niczym właściwie też do siebie i do swojej postawy nie przekonuje.
Stąd, kiedy w jednej z ostatnich scen, wdowa wchodzi do kościoła, a kościelna kiwa głową, dając do zrozumienia, że akceptuje jej obecność nic nie wskazuje na to, żeby w niej samej, jak i całej społeczności dokonała się aż taka zmiana. Niby płynie z tego nadzieja, że porozumienie, nawet bardzo wątłe, jest możliwe. Niby jest rozwiązanie, ale w sumie narzucone siłą i autorytetem kapłana. Niby społeczność się porozumiała, ale nie wiadomo dlaczego. W filmie widać efekt tego porozumienia, ale nie wiadomo, jak do tego doszło. Tak, jak nie wiadomo było wcześniej, dlaczego właściwie to tragiczne wydarzenie wyrzuciło jedną osobę z tej społeczności na margines. Prawdę mówiąc, gdyby kościelna ruchem głowy dała do zrozumienia wdowie, że jej miejsce jest w przedsionku kościoła i że póki co nie ma zgody na coś więcej, to byłoby to uczciwsze wobec tego, co zobaczyliśmy na ekranie wcześniej i spójne z tym, co przez większość filmu widzieliśmy.
Co innego młodsze pokolenie pokazane w tym filmie ukazane w kontekście tragicznych wydarzeń sprzed roku. Widać wyraźnie, że scenarzysta Mateusz Pacewicz czuje młodych ludzi, wie, jak mogliby o takich sprawach rozmawiać, w jaki sposób potrafiliby się kłócić, nie odbierając im podmiotowości, ale też umiejętności wyrażania, wykrzykiwania swoich racji (rozmowa na barce). Różnią się w ocenie tego, co wydarzyło się rok temu. Ale o dziwo ten podział między nimi nie przebiega tak drastycznie, jak w starszym pokoleniu. Tutaj i wykluczona ze społeczności kobieta, jak i ta druga strona konfliktu, mają swoich przedstawicieli, obrońców i oskarżycieli. Kiedy kilka scen później Eliza, jedna z uczestniczek spotkania na barce, grana przez Elizę Rycembel śpiewa na parafialnym festynie, wszyscy jej znajomi, i ci, którzy się z nią nie zgadzali i ci, którzy widzieli sprawę wypadku podobnie, słuchają piosenki w jej wykonania z uwagą, widać, że są przyjaciółmi, pomimo sporów i jest w filmie w miarę przekonująco pokazane.
Że są po coś, czemuś służą
I to jest mój trzeci zarzut – scena na barce w kontekście tragicznych wydarzeń, przekonuje mnie, że Pacewicz potrafi w jednej scenie, pokazać problematyczność tej tragedii. Nie zmienia to faktu, że zabrakło takiej sceny, jednej, może dwóch, w której starsze pokolenie tej małej społeczności doszło by do głosu. Wyraźnie widać poprzez sposób w jaki ta część lokalnej społeczności została przestawiona, że Pacewicz nie czuje starszego pokolenia, nie radzi sobie chociażby z zaznaczeniem ich podmiotowości w tym filmie. Prawdę mówiąc nie odnosi się wrażenia, że oni są w tym filmie po coś, czemuś służą. Ich umowność nie wprowadza dodatkowych znaczeń, które cokolwiek w tym kontekście mogłyby tłumaczyć. Mało wiarygodne skutki tragedii, za które odpowiada starsza część tej społeczności, sposób, w jaki została przedstawiona oraz zakończenie, które nie wynika w żaden sposób z tego, co widać było do tej pory na ekranie, znacząco obniżają poziom tego filmu.
To by było chyba wszystko, na co bym zwrócił uwagę. Mam też takie wrażenie, że odbiór tego filmu, który tłumaczyłbym ulgą po ,,Klerze” i dokumencie braci Sekielskich, w pewnym sensie jest takim wentylem bezpieczeństwa, z którego uchodzą wszystkie emocje – te złe i te dobre – które nagromadziły się w ostatnich latach, między innymi z powodu wspomnianych dwóch filmów, ale nie tylko z ich powodu.
Rafał Klan
https://rklanblog.wordpress.com/
foto icona: Aurum Film Andrzej Wencel